niedziela, 15 maja 2016

Roz.1 Dzień, który na zawsze zmienił moje życie.

Szara lwiczka beztrosko przemierzała tereny Lwiej Ziemi.
Chwila. Zastopujmy na momencik. Skoro już przeszliśmy do tej części, nie będę owijać w bawełnę.


To ja.
A ten dzień, jak się później okazało, był dla mnie najszczęśliwszym dniem mojego życia. (Chociaż na początku trudno mi było oswoić się z nową sytuacją.)
A więc, przemierzałam spokojnie tereny Lwiej Ziemi, nie przejmując się kompletnie, że znowu wchodzę na cudze terytorium.
Od zawsze wędrowałam sama. I pasowało mi to. Mogłam robić co tylko chciałam. Jedynie polowanie sprawiało mi trudności.
Był wczesny ranek. Miałam szansę złowić jakieś śniadanie. Słońce nieco mi to utrudniało oślepiając moje oczy. 
Przez cały czas towarzyszyło mi dziwne uczucie. Zdawało mi się, że ktoś mnie obserwuje.
Starałam się o tym nie myśleć i rozglądałam się w poszukiwaniu ofiary.
Po paru minutach zauważyłam ukrytą w trawie niewielką kuropatwę.
Przywarłam do ziemi, wymierzyłam skok i rzuciłam się na ptaka. Jednak coś złapało mnie za kark i zawisłam w powietrzu. 
Oczywiście obiad zauważył mnie i odleciał w popłochu.
Parsknęłam gniewnie pod nosem zaczęłam się szarpać. Niestety ktoś trzymał mnie mocno i nie dawał szansy na ucieczkę.
Nagle poczułam, że moja szyja jest wolna i runęłam na ziemię. 
- Ałaaaa. - zaczęłam myć obolałe łapy i jednocześnie jęczeć z bólu.
- Co robisz na naszym terenie? - usłyszałam surowy, ale zarazem troskliwy głos nad sobą.
Obróciłam się gwałtownie i zobaczyłam kremową lwicę.
- Zadałam ci pytanie! - ponagliła.
- Ja...tylko... - wybąkałam
- Gdzie są twoi rodzice? - przerwała mi.
- Jestem sama. - powiedziałam dumnie.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Uciekłaś? 
- Nie. Od zawsze jestem sama i tyle.
Lwica przez chwilę wpatrywała się we mnie, nad czymś się zastanawiając, po czym wzięła mnie ponownie do pyska i podążyła w stronę wielkiej skały.
- Chwila, dokąd mnie pani niesie? Ja pani w ogóle nie znam! - nie chciałam z nią nigdzie iść. 
Nawet troszkę się szarpałam, ale szybko porzuciłam ten zamiar, bo na wydostanie się z jej uścisku nie miałam szans.
Wkrótce byłyśmy już u stóp tego wielkiego czegoś (bo nie miałam pojęcia jak się ta skała nazywa). Nieznajoma ruszyła na tyły budowli i zaczęła piąć się pod górkę, przeskakując zgrabnie ze skały na skałę.
Po paru minutach dotarłyśmy do miejsca, gdzie wylegiwały się wszystkie lwice z tutejszego stada.
Na niewielkim wzniesieniu pod drobną akacją siedziała chyba królowa.
Uniosła głowę i zerknęła na zbliżającą się ze mną w pysku kremową lwicę.
Nowa opiekunka postawiła mnie przed ciemną.
Podkuliłam ogon pod siebie na znak uległości i wpatrywałam się z niecierpliwością w nieznajomą.
- Jaka słodka. - rozczuliła się nade mną. 
Poczułam, że czerwienię się ze wstydu.
- Ja mam rok. - wymamrotałam.
- Naprawdę? - obie bardzo się zdziwiły. - Jesteś nienaturalnie mała jak na swój wiek.
Wzdychnęłam, lekko zdenerwowana.
- Mówiła, że jest sama. - powiedziała kremowa.
- Jak to? Nie masz rodziców? - zwróciła się w moją stronę. 
- Nie mam. - wyprostowałam się dumnie.
- Ale wiesz, że nie możesz włóczyć się po świecie sama? Zwłaszcza, jeżeli włamujesz się bez pozwolenia na cudze terytoria. - zatrzymała się na chwilę, po czym mówiła dalej. - A twoje stado?
- Nie mam go. - skłamałam. Tak naprawdę byłam wyrzutkiem, ale długo by opowiadać jak to się stało.
Lwice wymieniły się spojrzeniami.
- Sabi, możemy pomówić? - odezwała się kremowa. Spojrzała na mnie znacząco.
Wyczytałam z jej spojrzenia, że nie chce abym im przy tym towarzyszyła.
- Kufa, pilnuj jej, żeby nie uciekła, bo ja i Sarafina musimy pogadać. - rozkazała ciemna i po chwili mogłam pozwiedzać nowe otoczenie.
Ucieczkę musiałam wybić sobie z głowy. Kufa bacznie mnie obserwowała i była gotowa w każdej chwili mnie zawrócić.
Usiadłam więc na skraju jednej ze skał.
Widok był niesamowity, ponieważ znajdowałyśmy się na znaczącej wysokości. 
Podziwiałam cudowny krajobraz i niedaleo stąd położony wodopój. Dostrzegłam bawiące się tam stadko lwiątek.
,,Dziwne, że mają okazję do ucieczki a z niej nie korzystają." - myślałam.
Niestety byli za daleko, żebym mogła rozróżnić poszczególne postacie.
Wkrótce usłyszałam, głos tej ,,Sarabi".
- Mała! Chodź tu do nas.
Ruszyłam niepewnie w ich stronę.
- I chyba nam się jeszcze nie przedstawiłaś. - tym razem zauważyłam, że lwice uśmiechają się do mnie zachęcająco i traktują mnie jak jakieś pokrzywdzone biedactwo. Nie mogłam tego znieść, ale nie chciałam zachowywać się niestosownie. Udałam więc, że tego nie zauważyłam.
- Jestem Ignis. - przedstawiłam się.
- Cudowne imię. To znaczy iskra, prawda? - dopytywała Sarafina.
- Tak.
- Przejdź już do rzeczy. - ponagliła ją Sabi.
- Otóż postanowiłam, że cię zaadoptuję. - wyrecytowała na jednym tchu i wpatrywała się we mnie, oczekując mojej reakcji.
W głębi duszy poczułam, że całe moje dotychczasowe, wspaniałe, niezależne życie wyparowało jak jakiś cudowny sen. I w tamtym momencie byłam wprost załamana. Ale że jestem introwertyczką, nie dałam tego po sobie poznać.
Lwica widząc moją zerową reakcję, szybko dodała:
- I będziesz miała siostrę. - całkowicie skamieniałam. Jeszcze nigdy w życiu nie miałam siostry ani koleżanki i strasznie się wystraszyłam. - Nala!!! Chodź tu!!!
Wrzasnęła tak głośno, że aż zakryłam uszy łapami.
Obserwowałam jak z nad wodopoju grupa przyjaciół powoli zbliża się do nas.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz